sobota, 28 marca 2020

Nad dachami Szamotuł

Miałem piękny sen (z 27 na 28 marca 2020), ale nim go opiszę kilka słów wprowadzenia.
Od dziecka co pewien czas mam sny w których latam. Jednak nie od razu latałem. Pierwsze sny w dzieciństwie jakie miałem w tym temacie najczęściej sprowadzały się do tego, że siadałem na parapecie na 3 piętrze w bloku, w którym mieszkaliśmy (w Skoczowie, na osiedlu Górny Bór) i swobodnie zeskakiwałem na dół. Byłem pewien, że nic mi się nie stanie. Bo zawsze delikatnie opadałem i bez problemu na zgiętych kolanach amortyzowałem zeskok nawet z 3 piętra czy dachu bloku mieszkalnego. Starałem się wtedy wszystkimi siłami wzbić się z powrotem do góry ale mi to nie wychodziło. Potem mając kilkanaście lat w snach już zeskakując z dachów domów udawało mi się lotem ślizgowym jak szybowiec przelecieć nad ulicą czy kilkoma domami. Wzbijanie się do góry powoli się udawało jednak wymagało bardzo wiele wysiłku. Później mając lat dwadzieściakilka udawało mi się jednak nadal z wysiłkiem już wzbijać się od ziemi i dolecieć do gzymsów budynków by usiąść na nich niczym gołąb. Z biegiem czasu latanie wychodziło coraz lepiej. Nawet byłem w stanie wzbić się dość wysoko ponad góry i miasta i szybować niczym jastrząb. Ale to latanie ciągle wymagało wysiłku. I teraz wracam do dzisiejszego snu.

Śniło mi się, że się znalazłem w Szamotułach – mieście w którym się urodziłem i które opuściłem gdy miałem 3,5 roku. Pomimo, że moi rodzice wyprowadzili się z Szamotuł gdy byłem małym dzieckiem to niezwykle szczegółowo pamiętam wiele zdarzeń i miejsc, które pozostały w pamięci. Zwłaszcza wszystkie te które działy się gdy na niezliczone spacery zabierał mnie pradziadek Antoni Słomiński. Szamotuły to dla mnie taka mityczna dziecięca kraina szczęśliwości do której mnie ciągnie. Wracając do snu. Śniło mi się, że znalazłem się w tych Szamotułach i szedłem ulicą od dworca w stronę centrum. Po prawej był bank w którym na poddaszu mieszkał mój dziadek. Lekko podskoczyłem na chodniku i niezwykle łatwo odbiłem się i wzniosłem do góry. Zdałem sobie sprawę, że latanie nie sprawia mi już żadnego wysiłku. Niezwykłe to było odkrycie. Żadnego wysiłku by wznieść się i latać! Czasami gdy starałem się sam włożyć jakiś wysiłek by się wznieść to wtedy miałem problemy z lotem. Jednym słowem najlepszy efekt dawało gdy odpuszczałem wszelki wysiłek i wtedy w zasadzie wyłącznie siłą własnej myśli mogłem lecieć gdzie chcę i na jakiej wysokości chcę. Było to fascynujące przeżycie. Była wiosna. Pamiętam, że zachwycałem się liśćmi na starych drzewach, że świeciło słońce. W końcu doleciałem koło kościoła pw. Świętego Krzyża. Zobaczyłem nagle dziwną rzecz, której nigdy w Szamotułach nie było. Na lewo od ulicy Ratuszowej od kościoła pw. Świętego Krzyża aż do ulicy Kapłańskiej i Parku Sobieskiego był wielki park ze starymi drzewami rosnącymi w szpalerach. Przepiękny wielki niczym pałacowy park, z zadbanymi ścieżkami do spacerowania i ławkami do siedzenia. Zatrzymałem się w tym parku. Patrzyłem w słońce przez młode wiosenne liście drzew. Latałem między konarami tych drzew i zaglądałem ptakom do gniazd. W niektórych gniazdach ptaki siedziały już na jajkach. Na jednym drzewie zobaczyłem dość dziwną scenę, zobaczyłem siedzące naprzeciw siebie ptaki z pięciu różnych gatunków, które intensywnie ze sobą rozmawiały i zupełnie na mnie nie zwracały uwagę, że mój nos jest zaledwie kilkanaście centymetrów od nich. Potem postanowiłem wylecieć z parku i polecieć w stronę Rynku i ulicy Wronieckiej (przy której mieszkałem w dzieciństwie). Zauważyłem, że na moje latanie nad ulicą zwracają uwagę głównie dzieci. I jeden chłopczyk się do mnie przyłączył i usiadł na gzymsie poczty, gdzie znalazł jakieś dziwne stwory fantastyczne. Było to dość zabawne. Spojrzałem w dół na ulicę i zobaczyłem, że tłum ludzi idzie w stronę rynku. Zleciałem w ich stronę i wtedy zobaczyłem kobietę, którą miałem wrażenie znam doskonale ale nie wiem kim jest. Ona mnie rozpoznała i powiedziała jak się nazywam. Powiedziałem jej, że lecę do miejsca gdzie się urodziłem i gdzie mieszkałem na ulicę Świerczewskiego. Ciągnęło mnie tam jak magnes. Wzbiłem się swobodnie nad rynek w słońcu i …obudziłem się.

Swoboda latania bez wysiłku jest piękna :)

Foto: Strych przy mieszkaniu dziadków, na poddaszu banku przy ul.Dworcowej, chyba zrobiłem to zdjęcie w 1985 roku