sobota, 28 listopada 2020

Bez samoświadomości

 Kilka lat temu na prośbę przyjaciół prowadziłem uroczystość zaślubin na szczycie jednej z beskidzkich gór. Para Młoda wraz z gośćmi była ubrana w lnianych białych ubraniach. Wszyscy wyglądali bardzo podobnie. Wszystko odbywało się niezwykle spokojnie i naturalnie. Wszystkie ubrania, które miałem na sobie włącznie z białą togą były z lnu. Staliśmy w okręgu na polanie na szczycie góry. Para Młoda w środku. Czytałem to co wcześniej wspólnie zredagowaliśmy. I stała się wtedy rzecz dla mnie niezwykła. Jako istota człowiecza mam samoświadomość istnienia jako odrębna jednostka. A na tej górze w pewnym momencie straciłem tę samoświadomość odrębności istnienia. Nagle poczułem się jakbym był częścią otaczającej mnie przyrody. Tej ożywionej jak i nieożywionej. Wyłączyła się ludzka samoświadomość odrębności istnienia i zastąpiła ją współ-świadomość współistnienia z innymi istotami i przyrodą. Byłem jak kamień przy drodze i drzewo stojące obok mnie. Byłem częścią wspólnoty życia na Ziemi. Czułem się tak jakbym rozumiał mowę drzew i kamieni korzystając wyłącznie z komunikacji za pomocą myśli. To było pełne ciszy, spokoju, ogromnego spokoju. Trwałem w tym spokoju i rozmowie z przyrodą za pomocą myśli. Co ciekawe nie zabrało mi to jasności myśli ludzkiej i w pełni świadomości prowadziłem całą ceremonię krok po kroku, słowo po słowie. Jak się wszystko skończyło i zeszliśmy do karczmy samoświadomość odrębności jako człowieka wróciła. Zaznaczam, że nie spożywałem żadnych substancji, które by mogły wprowadzić mnie w ten stan. Odtąd samoświadomość odrębności ludzkiej, często bardzo egoistycznej i krzykliwej mi uwiera. Tęsknię za byciem częścią całości która jest pełna harmonii, wzajemnej akceptacji i miłości. Tęsknię za stanem, gdy nie było mojej egoistycznej odizolowanej od przyrody samoświadomości. To było jedno z najpiękniejszych doznać w moim życiu. Odtąd wszystko co mnie otacza jest mi bardzo bliskie. Ostrożnie podchodzę do przyrody jak do części mnie samego. Amen



czwartek, 7 maja 2020

Stąd spoglądać będziesz w dół

Dorota Osińska - Iskry i łzy


Udręczone oczy wznieś
Na przestrzeń, którą odpływam;
Na spokojną nieba toń
I na mnie, która cię wzywam;
Na kruchutkich łódek ślad
Wśród burzy. Na ich kadłuby,
Co przez chwilę trwają jak iskierka,
Dążąc do zguby.

Zamienionym w gwiazdy
Tylko nam w bezkresach lśnić
Złudne drogowskazy.
Tezeuszom – wątła nić.
Światło na manowcach.
Piosnka na wędrowca głos.
Wróżba na orbitach,
Z której ktoś odczyta – los.

Stąd spoglądać będziesz w dół –
Na ten ocean klęsk,
Gdzie się w pętlę splata noc
I dzień za dniem.
Pojmiesz tu, że ziemia trosk
Jest nieba dnem.
Coś wycierpiał i coś czuł,
Ma cel i sens.

Udręczone oczy wznieś
Na szlak spokojnych snów,
Bo już nie zagrożą ci
Otchłanie burz.
Odtąd nie należysz ty
Do świata już;
I nie zrani ciebie śmiech,
Ni salwa słów.

Zamienionym w gwiazdy
Trzeba nam w bezkresach lśnić
Złudne drogowskazy.
Tezeuszom – wątła nić.
Tym, co błądzą jeszcze
Po manowcach nieszczęść w sny –
Cóż możemy wysłać?
Spadającą iskrę – łzy…

Autor: Jacek Kaczmarski, 1994

niedziela, 3 maja 2020

Jawnie i obowiązkowo


Osobiście jestem za tym by wybory były jawne i obowiązkowe. Skoro jesteśmy w stanie raz do roku oddać PIT do US to jesteśmy w stanie wszyscy oddać głos. Gdyby były jawne tym bardziej mogłyby trwać np. 2 tyg. i można by głosować osobiście, korespondencyjnie czy internetowo za pomocą podpisu zaufanego. Dlaczego jawne? Skoro tak łatwo krytykujemy i kontrolujemy tych których wybraliśmy dlaczego sami nie mamy odwagi poddać się krytyce. Wziąć odpowiedzialności za dokonane wybory. Kto mnie zna ten wie, że nie przepadam za demokracją i dla mnie wszyscy kandydaci to uzurpatorzy, którzy chcą sprawować władzę pod nieobecność króla. Do tej pory sądziłem, że jestem monarchistą-utopistą i powrót króla jest jedynie nierealną bajką. Ale dziś gdy z powodu wirusa cały świat się zatrzymał i zmieniły się priorytety sądzę, że nawet nierealna legenda może stać się realna. „Przyjdź Królestwo Twoje…”

piątek, 24 kwietnia 2020

Normalny

Ten świat to jeden wielki dom wariatów. Więc jaki mam powód do tego by zachowywać się normalnie i racjonalnie?

środa, 8 kwietnia 2020

Pępek

Jak dobrze mieć świadomość, że się nie jest pępkiem świata, że się nie jest niezbędnym by świat mógł istnieć. Jak dobrze mieć świadomość przemijalności. I tego, że nic nie trzeba. Bo wszystko przeminie na tym świecie. Wszystko.
Oddychać razem z trawą i być odpowiedzialnym za to co jest w moim ręku, na tyle na ile mam możliwości.
Nic poza tym.

wtorek, 7 kwietnia 2020

Nawet

nawet w obliczu śmierci i katastrofy ekonomicznej całego świata czytam:

Jak wspaniale jest nienawidzić tych którzy nie myślą tak jak ja!
Jak przyjemnie jest gardzić tymi, którzy błądzą i są głupcami!
Ile przyjemności sprawiają memy i żarty z tych, których idee są dla nas nie do przyjęcia!
Moje myśli są słuszne i każdy powinien je poznać!

sobota, 28 marca 2020

Nad dachami Szamotuł

Miałem piękny sen (z 27 na 28 marca 2020), ale nim go opiszę kilka słów wprowadzenia.
Od dziecka co pewien czas mam sny w których latam. Jednak nie od razu latałem. Pierwsze sny w dzieciństwie jakie miałem w tym temacie najczęściej sprowadzały się do tego, że siadałem na parapecie na 3 piętrze w bloku, w którym mieszkaliśmy (w Skoczowie, na osiedlu Górny Bór) i swobodnie zeskakiwałem na dół. Byłem pewien, że nic mi się nie stanie. Bo zawsze delikatnie opadałem i bez problemu na zgiętych kolanach amortyzowałem zeskok nawet z 3 piętra czy dachu bloku mieszkalnego. Starałem się wtedy wszystkimi siłami wzbić się z powrotem do góry ale mi to nie wychodziło. Potem mając kilkanaście lat w snach już zeskakując z dachów domów udawało mi się lotem ślizgowym jak szybowiec przelecieć nad ulicą czy kilkoma domami. Wzbijanie się do góry powoli się udawało jednak wymagało bardzo wiele wysiłku. Później mając lat dwadzieściakilka udawało mi się jednak nadal z wysiłkiem już wzbijać się od ziemi i dolecieć do gzymsów budynków by usiąść na nich niczym gołąb. Z biegiem czasu latanie wychodziło coraz lepiej. Nawet byłem w stanie wzbić się dość wysoko ponad góry i miasta i szybować niczym jastrząb. Ale to latanie ciągle wymagało wysiłku. I teraz wracam do dzisiejszego snu.

Śniło mi się, że się znalazłem w Szamotułach – mieście w którym się urodziłem i które opuściłem gdy miałem 3,5 roku. Pomimo, że moi rodzice wyprowadzili się z Szamotuł gdy byłem małym dzieckiem to niezwykle szczegółowo pamiętam wiele zdarzeń i miejsc, które pozostały w pamięci. Zwłaszcza wszystkie te które działy się gdy na niezliczone spacery zabierał mnie pradziadek Antoni Słomiński. Szamotuły to dla mnie taka mityczna dziecięca kraina szczęśliwości do której mnie ciągnie. Wracając do snu. Śniło mi się, że znalazłem się w tych Szamotułach i szedłem ulicą od dworca w stronę centrum. Po prawej był bank w którym na poddaszu mieszkał mój dziadek. Lekko podskoczyłem na chodniku i niezwykle łatwo odbiłem się i wzniosłem do góry. Zdałem sobie sprawę, że latanie nie sprawia mi już żadnego wysiłku. Niezwykłe to było odkrycie. Żadnego wysiłku by wznieść się i latać! Czasami gdy starałem się sam włożyć jakiś wysiłek by się wznieść to wtedy miałem problemy z lotem. Jednym słowem najlepszy efekt dawało gdy odpuszczałem wszelki wysiłek i wtedy w zasadzie wyłącznie siłą własnej myśli mogłem lecieć gdzie chcę i na jakiej wysokości chcę. Było to fascynujące przeżycie. Była wiosna. Pamiętam, że zachwycałem się liśćmi na starych drzewach, że świeciło słońce. W końcu doleciałem koło kościoła pw. Świętego Krzyża. Zobaczyłem nagle dziwną rzecz, której nigdy w Szamotułach nie było. Na lewo od ulicy Ratuszowej od kościoła pw. Świętego Krzyża aż do ulicy Kapłańskiej i Parku Sobieskiego był wielki park ze starymi drzewami rosnącymi w szpalerach. Przepiękny wielki niczym pałacowy park, z zadbanymi ścieżkami do spacerowania i ławkami do siedzenia. Zatrzymałem się w tym parku. Patrzyłem w słońce przez młode wiosenne liście drzew. Latałem między konarami tych drzew i zaglądałem ptakom do gniazd. W niektórych gniazdach ptaki siedziały już na jajkach. Na jednym drzewie zobaczyłem dość dziwną scenę, zobaczyłem siedzące naprzeciw siebie ptaki z pięciu różnych gatunków, które intensywnie ze sobą rozmawiały i zupełnie na mnie nie zwracały uwagę, że mój nos jest zaledwie kilkanaście centymetrów od nich. Potem postanowiłem wylecieć z parku i polecieć w stronę Rynku i ulicy Wronieckiej (przy której mieszkałem w dzieciństwie). Zauważyłem, że na moje latanie nad ulicą zwracają uwagę głównie dzieci. I jeden chłopczyk się do mnie przyłączył i usiadł na gzymsie poczty, gdzie znalazł jakieś dziwne stwory fantastyczne. Było to dość zabawne. Spojrzałem w dół na ulicę i zobaczyłem, że tłum ludzi idzie w stronę rynku. Zleciałem w ich stronę i wtedy zobaczyłem kobietę, którą miałem wrażenie znam doskonale ale nie wiem kim jest. Ona mnie rozpoznała i powiedziała jak się nazywam. Powiedziałem jej, że lecę do miejsca gdzie się urodziłem i gdzie mieszkałem na ulicę Świerczewskiego. Ciągnęło mnie tam jak magnes. Wzbiłem się swobodnie nad rynek w słońcu i …obudziłem się.

Swoboda latania bez wysiłku jest piękna :)

Foto: Strych przy mieszkaniu dziadków, na poddaszu banku przy ul.Dworcowej, chyba zrobiłem to zdjęcie w 1985 roku


poniedziałek, 17 lutego 2020

Jeśli już być zapamiętanym...

Po mojej śmierci nie chciałbym by wspominano i zapamiętano mnie tylko z powodu tego co zrobiłem, co napisałem, co osiągnąłem. Dla wielu jest to miara sensu życia. Dla mnie nie jest. Dlatego nie chciałbym bym został zmierzony na podstawie tego ile książek napisałem, ile wykładów zrobiłem, jaką pracę wykonałem. Nie chcę by o tym mówiono. Bo to wszystko wynikało z determinacji na którą składało się wiele czynników. Kraj urodzenia, miejsce zamieszkania, religia którą we mnie wpojono, edukacja oraz ludzie którzy mieli na mnie wpływ. W życiu podejmowałem decyzje, które w większości wynikały właśnie z tych determinantów. Strach nabyty w wyniku edukacji religijnej najczęściej mnie dusił i nie pozwalał na śmiały i mądry rozwój. Gdybym urodził się w Indiach i wyznawał hinduizm, znałbym swoje miejsce w określonej kaście i pewnie żyłbym zgodnie z hinduskimi determinantami. Gdybym urodził się w wiejskiej rodzinie gdzieś w Karpatach pewnie byłbym pasterzem owiec zgodnie z rolniczymi determinantami. Więc, mi osobiście wydaje się, że nie ma dla mnie znaczenia co zrobiłem w swoim życiu i co osiągnąłem. Bo gdybym się poddusił przy porodzie i miał potem mózgowe porażenie dziecięce to nie napisałbym takich książek jakie mi się udało napisać i nie byłbym wstanie oprowadzać setki ludzi. Robiłbym wtedy coś innego. Każdy robi to na co ma siły i możliwości w życiu. Dlatego nie chcę być zapamiętany z powodu tego co osiągnąłem, co zdobyłem, ile ludzi było na moich wykładach i spektaklach w teatrze. Jeśli miałbym być zapamiętany to z innych powodów. Nie jestem łatwym człowiekiem. Wiem, że mam dość paskudny charakter i słowo „lęk” towarzyszy mi całe życie. Chciałbym być zapamiętany jako ten, któremu czasami udaje się przełamać lęki. Udaje się przełamać i pracować nad objawami somatycznymi lęków i depresji. Ten, który po osiągnięciu czegoś i nagromadzeniu umiał się od tego uwolnić. Ten, który nie przyjmował ślepo wiary i przekonań oraz idei tylko drążył i zadawał niewygodne pytania. Z wielu ciężarów nie mam jeszcze sił się uwolnić i zostawić je. Ale mam nadzieję, że z biegiem czasu będę człowiekiem z coraz mniejszą ilością lęków oraz będę wolny od rzeczy, które mnie na różnym poziomie wiążą i zniewalają. Jeśli innym moje istnienie spowodowało zmniejszenie ich cierpienia to właśnie, to będzie moje największe osiągnięcie. Jeśli moje istnienie było dla kogoś bólem, to pozostaje mi przeprosić i powiedzieć, że to za pewne z powodu mojej głupoty i lęków, z którymi staram się dzień po dniu sobie radzić.